Profos, za całą odpowiedź, podsunął garście pod dziewczynę i śmignął ją sobie na ramię.
— Hę, jakże bo!? — zdziwił się Bem.
— Akuratnie trzeba, panie pułkowniku — odrzekł profos i, skinąwszy na Zarzyckiego, skierował się wprost na most omulewski, a stąd w dół i do rzeki.
Tu ułożył dziewczynę na murawie i, przykazawszy Zarzyckiemu pilnować jej, poszedł do wózka amunicyjnego, kędy chudobę swoją skrył i, wybrawszy zeń spore zawiniątko, wrócił nad rzekę. Zaczem wyprawił Zarzyckiego, aby mu derkę i dwa wiadra od pojenia koni przyniósł z baterji, a kiedy podoficer spełnił polecenie, Dziurbacki wskazał mu pobliski wzgórek i rzekł:
— Staniesz sobie acan tam i będziesz dawał baczenie, aby kto mi nie przeszkodził.
— Toć tu mogę! — bronił się Zarzycki, którego okrutna ciekawość zdjęła, jak sobie stary poczynać będzie. Profos słuchać nie chciał o ustępstwie.
— Młody jesteś — obrzasku byś dostał. Nie uchodzi, mosanie, bratku. Dziecko dzieckiem a dziewczyna dziewczyną. Marsz, jak powiedziałem.
Zarzycki, rad nie rad, zajął wyznaczone sobie stanowisko.
Profos rozejrzał się, sprawdził, czyli krzak nadbrzeżny dostatecznie chroni przed spojrzeniami ze wzgórka, i do pracy się zabrał.
Więc najpierw czapę odrzucił, zdjął z siebie potrzeby, ściągnął mundur i zakasał rękawy po łokcie. Dalej rozpostarł na murawie zawartość zawiniątka. Derkę tuż obok rozłożył i, ująwszy za wiadro, zaczerpał wody i chlusnął zeń raz i drugi na dziewczynę. I dopiero, kiedy łachmany cyganiątka wskróś wodą nasiąkły, ujął za kozik i porozcinał je i płatami poodejmował. Uporawszy się z nędznem odzieniem dziewczyny i precz je odrzuciwszy, zabrał się do skrupulatnego omycia skrzepów krwi, rany i okaleczeń.
Chude, wątłe ciało opatrywanej, oblane trupiem światłem księżyca, drżało, dygotało, na wpół rozchylone usta dziewczęcia wydawały zdławione jęki. Dziurbacki nie zważał, pochłonięty teraz bandażowaniem urazów i rany.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.