Lecz gdy nareszcie mogłoby się zdawać, że profos z najtrudniejszem się rozprawił, że zgoła, niby chirurg, dokończył dzieła, — Dziurbacki ledwie nałożył bandaże dla zabezpieczenia skrwawień przed mydłem! Bo, w jednej chwili, po zasupłaniu ostatniej przepaski, nabełtał białej piany i płóciennym wiechciem jął wycierać pacjentkę. A musiał w tem Dziurbacki dla się nielada znajdować przyjemność, bo aż sapał a dogadywał półgłosem:
— Widzisz, cygański morusie! Znaj artylerję konnej gwardji! Nie stękaj, bo cię nie krzywdzę, jeno lustru krzynkę ci dobywam! Świdruje cię w nosie — furda, bratku mosanie, mydłem się nie udławisz! Siup wody! Lu — jeszcze i jeszcze mydła, aby ci błocko gojeniu nie bruździło! Uda ci się to przynajmniej na sądzie boskim staniesz poczciwie!... Patrzcie, jak to bieleje cygaństwo! Dawaj łba! Kołtun jeden. Biłgorajki nie symuluj. Taak! A co — i kołtun umyka. Daj, jeszcze cię przemydlę! Do cna! Niby nieprzytomne, a jak się toto kręci. Nie bój się — niczego ci nie omknę! Nie dygocz — toć maj a nie grudzień!... Teraz lu! wody... i jeszcze!!...
Dziurbacki, sprawiwszy dziewczynę, niby szczupaka, czystą płachtą głowę jej obwinął i poniósł na derkę.
Ale i tu jeszcze nie koniec był zabiegów profosa, bo ukucnął na murawie i, dobywszy blaszanego puzderka, zabrał się do ponownego i skrupulatniejszego obmycia, namaszczenia i przewijania ran i okaleczeń. Aż kiedy i tego dokazał, krzyknął na Zarzyckiego i, zawinąwszy w derę dziewczynę, kazał mu ją nieść na pozycję, między wózki amunicyjne. Tu ułożył ją, okrył drugą jeszcze derą, wlał jej w usta wódki i, zbywszy się podoficera, przysiadł się do leżącej i, kiwnąwszy się raz i drugi, zasnął.
Ale, po tylu trudach, nie danem było profosowi zasłużonego wczasu znaleźć, bo ledwie zemknął powieki, zmory nań przyszły dokuczliwe. Oto, niby na jawie, nasadziło się nań czterech aż potępieńców. Hiszpan, Niemiec, Włoch i cygan. I przystawali doń, szczerząc trupie czaszki a wyciągając doń skrwawione kikuty. Dziurbacki paktował, tłumaczył im, że nie przystoi, aby cztery nacje różne, bo i cygana chciał sobie ująć, na jednego szły — ale oni nic —
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.