Tuż przy nim, z derek artyleryjskich, wychylała się ku niemu główka młodziutkiego dziewczęcia o twarzyczce delikatnej, niby z filigranu wyrzeźbionej, o usteczkach wpółotwartych a drgających zlekka, w takt sennego falowania misternych chrapek.
Profos jeszcze spoglądał a myśli, zwichrzone wspomnieniami mary, co mu dokuczyła, porządkował, gdy hen, od wschodu dźwignęła się kula ognista i purpurowem rzuciła przed się światłem.
Światło oblało twarzyczkę dziewczęcia, zaróżowiło ją i perłami rosy zagrało w jedwabistych złoto-popielatych, jakby z kobierca zielonego murawy wyrosłych, splotach. Konik polny, który sobie za uszkiem dziewczyny drzemał, bęcknął skrzydełkami, zadzwonił po swojemu na dzień dobry, pyszczka musnął, różki nastawił i odleciał.
Dziurbacki pokręcił głową i rozśmiał się do siebie.
— Cie — farfurka dopiero! Żeby, żeby tak Staszek chodził po świecie, to taka wypadłaby mu dwojaką wnuczką. A może nie. Staszkowy syn byłby już dla córki o gospodarstwie myślał.
Dziewczę poruszyło się niespokojnie. Dera usunęła się i odkryła wątłe, obandażowane ramię.
Profos zafrasował się, podźwignął i podszedł do wózka amunicyjnego, kędy był swój tłomoczek zostawił i jął przebierać w nim a oglądać rozmaite części umundurowań. Wreszcie wydobył zeń koszulę zgrzebną żołnierską, parę butów huzarskich i huzarskich malinowych rajtuzów, pas biały grenadjerski i poniósł do dziewczyny.
— Hę! Myrgasz już oczami. Na zdrowie! Masz tu przyodziewek! Hycaj głową w koszulinę.
Dziewczyna otuliła się trwożnie derą. Profos zdarł ją bez pardonu.
— Głupstwo, mosanie! Fraucymeru ci się zachciewa! Nie płacz! Wolałabyś gołem ciałem łyskać! Taak! — Ładuj się w huzary! Nie marudź, kiecki ci z pod ziemi nie dobędę... A spiesz się, już Klimek po trąbę sięga — dopiero miałabyś się kogo sromać! — Idą ci, no prawie. Huzarzyna cienki był, niema co! dobrze się złożyło — a już miałem mu rajtuzy zostawić... Nie majdruj, czekaj, daj, ściągnę ci
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.