Aż dostrzegłszy generalski kołnierz, przed którym gromada rozstępowała się z uszanowaniem, odważył się zapytać, stojącego w pobliżu, oficera w granatowym, osobliwego kroju mundurze.
— Za pozwoleniem, co to za generał?
Oficer spojrzał ze zdziwienem na Bema.
— Przecież to Sałacki! Jeden z tych, którzy pod Ostrołęką zdecydowali o naszem zwycięstwie!
Bem rozwarł szeroko oczy.
— O którem zwycięstwie?
— Widzę, że pułkownik nic nie wiesz. Pozwól pan, jestem Stanisław Sikorski — wódz augustowskich partyzantów — z kim mam honor?
— Józef Bem!
— Owóż, kochany panie Józefie dobrodzieju — zaczął z całą swobodą wódz — najpierw pozwól sobie wyrazić radość moją z poznania tak dzielnego oficera!
— Mości naczelniku.
— Więc podpułkownik nie znasz kochanego pana Antoniego? Sałasia pan nie znasz! Panie, a toż brylant! To jeden z tych, których wielka, wielka czeka przyszłość...
Tu Sikorski zniżył głos.
— Sałackiego by nam trzeba! On by pokazał — on by poprowadził!
— Do ostrołęckiego zwycięstwa — bąknął zgryźliwie pułkownik.
— Uważam, kochany panie Józefie, że bierzecie bitwę ryczałtowo. Straty muszą być, nic bez strat, ale rezultat. Napoleon, w czternastym roku, niby wszystkie bitwy wygrał i cóż, dokąd go zapędziły? Do Fontainebleau! — Pozwól, podpułkownik. Oto prześliczna relacja „Kurjera Polskiego“... Proszę, czytaj, przekonaj się!!
Bem rozłożył machinalnie podany mu numer dziennika i osłupiał... bo tuż do oczu skoczyły mu natrętne litery i wrzasnęły przeraźliwie...
„Oręż polski okrył się nieśmiertelną sławą. Nieprzyjaciel ogromną poniósł klęskę“...
Bemowi na to oczywiste kłamstwo zimny pot wystąpił na czoło. Do takich więc już posuwają się ostateczności,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.