takiemi łgarstwami usypiają już czujność narodu, więc niedolę, żałobę, nieszczęście, pogrom czynią triumfem!
— Imć pan pułkownik Sikorski — zawołał adjutant.
Przygodny znajomy Bema podążył ku drzwiom kancelarji podszefa. Bem osunął się na ławkę pod ścianę i pogrążył się w smutnej, bolesnej zadumie.
Dokoła niego gwar roześmianych, ożywionych głosów zlewał się z brząkaniem ostróg i dzwonieniem pałaszy kawaleryjskich w jeden zadufany, butny rozhowor.
Dokoła niego raz po raz zrywały się huczne opowiadania o jakowychś szarżach, pościgach, czynach heroicznych, raz po raz ścierały się zdania, czyli Łubieński więcej dokazał, czyli Skarzyński a Bemowi zdawało się, że hen, z nad Narwi, z podartych kulami ostrołęckich zagajników, idzie ku niemu ponury jęk „przepadła na zawsze... na zawsze!“
Dwa rude szpikulce wąsów nachyliły się ku Bemowi.
— Panie Józefie! — Panie Józefie!
Bem spojrzał na mówiącego.
— A imć pan...
— Sikorski, mój podpułkowniku Sikorski! Pamiętałem o panu i szepnąłem słówko komisarzowi dyżurnemu, abyś nie czekał. Skopowski kręcił się, lecz musiał! Szmat czasu znam Alojzego.
— Dziękuję!
— Niema za co! Rad niezmiernie. Teraz jest generał Hurtig, a po Hurtigu pan zaraz...
Bem wzdrygnął się.
— Po Hurtigu?
— Tak! — podjął Sikorski, nie zauważywszy odruchu pułkownika. — Gdyby nadto czego trzeba panu było, proszę, proszę do mnie, jak w dym.
— Uważam, iż tu nawet ze służbowym raportem trzeba przez znajomości.
— Jak wszędzie, jak wszędzie, kochany panie Józefie! Przytem naraz i szef nowy i podszef, a tu gwałt, rwetes, bo jeszcze im, na dobitek utrapienia, spadła uczta...
— Uczta!?
— Podpułkownik Bem! — wywołał przy drzwiach adjutant.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.