biącym dociekać co moment: a ile gotowych do boju jest armat, a ile może być zapasu amunicji w Modlinie, a ile nabojów bierze w pochód przodek amunicyjny, — lecz z gruntu poczciwym. Ot sobie jednym z tych szlachciców, który, na wieść o rewolucji, uniform sobie sam wysztukował, pachołków kilkunastu sformował, jak mu się zdawało, i, pułkownikiem się ogłosiwszy, przywędrował do Warszawy z famą o stoczeniu i wygraniu jakowejś bitwy, o której podkomendni takiego pułkownika żadnego, oczywiście, nie mieli pojęcia. W Warszawie juści łatwiej było z „pułkiem“ sobie poradzić, niż z „pułkownikiem“. Pierwszy bowiem, za wspaniałomyślną zgodą „wodza“, szedł na służbę do prawdziwego pułku a drugi paradował w swoim fantastycznym mundurze, kręcił się po sztabach, recepcjach, zgromadzeniach, wiwatował, biadał a niekiedy zdobywał się nawet na poryw, na ofiarę pieniężną, na pracę pożyteczną. Takich, jak Sikorski, snuło się po Warszawie mnóstwo pułkowników, naczelników, wodzów. Już dyktator próbował ich trzebić, a nie zdołał. Niechybnie było to umniejszanie powagi rang wojskowych, samozwaństwo, — ale potrosze niewinna maskarada, fanfaroństwo ucieszne. Cha i w takich czasach bodaj lepsi byli tacy sobie pyszałkowie, niż ci, którzy z wielkiej troski o arkana polityczne i sukurs gabinetów, hulali sobie w Wiedniu, Londynie, Dreznie lub Paryżu. Tych tu można było często na ich własny argument uwiązać i do czynu napędzić, na tamtych żadnego nie było sposobu.
Zresztą Sikorski i z tego jeszcze zyskał przychylność pułkownika, że sam i otwarcie jął przyznawać się do swego nowicjatu wojskowego, a gdy Bem wprost zapytał go o partyzancką jego epopeję, machnął lekceważąco ręką i odrzekł:
— Et-tam! Nie wstydziłbyś mnie, pułkownik! Niema o czem. Moje pułkownictwo! Ba, cóżem miał czynić, jakżem się miał nazwać? No, robiło się, co mogło! Żebym to ja miał pułkownika eksperjencję, żebym sztukę znał! Ba! Tyle, że kilkunastu drążkowych szlachetków i łyków z miasteczka przywędrowało ze mną. I Bóg strzegł, że nas gdzie plutonik jaki, zabłąkany nie ucapił. Trociny by zo-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.