się wdzięczył. A że pani Honorata miała zręczność i przytomność, więc wszyscy byli jej radzi i ci i tamci i złote były czasy. Trwały one jeszcze i za Chłopickiego i do niedawna prawie. Kościołowska z „Dziurki“ obniżyła ceny, taniej dawała od niej i poncze i fajki, montowe taniej i flaki taniej i owsiane taniej, — plotkowała, obgadywała, że pani Honorata miała starego Gendra za kochanka, że była szpiegiem, że za kradzione w komisarjacie ubiorczym założyła kawiarnię — nic nie mogła. Ludzie nie patrzyli na taniość, nie patrzyli na zestrojone w „Dziurce“ dziewczęta, jeno szli do Honoratki. Tu bowiem były zgromadzenia, tu układały się polityczne racje, stąd szły nowiny, stąd hasła biegły na całą Polskę, tu dopiero było wiadomo, co dobre a co złe. W pałacu Radziwiłłowskim był Rząd, na Zamku senatorowie z posłami się wodzili, ówdzie był wódz naczelny, generał-gubernator miasta, urzędy, komisje, a tu, u Honoratki, było wszystko razem. A jak trzeba było, to sobie choćby sam poseł stanął na stole, na stołku, i mowę ciął, że aż szkło dzwoniło na szynkwasie.
Bywało wówczas, iż pani Honoracie aż ręce omdlewają od przebierania w pieniądzach, a tu do białego dnia goście siedzą, rozprawiają, nastręczają się jeden przez drugiego, że trzeba całej przytomności pani Honoraty, by sprostać, by co należy każdemu, według honoru, by nie zrazić, nie uchybić a nie obligować się samej. Pani Honorata nie żadna Kościołowska z „Dziurki“, żeby z lada wasąga zleciała.
I tak trwało długo. Pani Honorata już kalkulowała sobie, że gdyby tak do końca roku wytrzymać to, potem, bierz licho. Nie do wysiadywania za szynkwasem się rodziła. Wiedziała, czego jej trzeba. Kapitanową mogła była oddawna zostać, lecz ona wyżej patrzyła. Kapitaństwo zresztą nie uciekło.
Szło więc wszystko, jak z płatka, gdy, w tem, grom, grom uderzył w kawiarnię.
Mochnacki, który, podczas dyktatury, za Warszawą przepadał, zjawił się raptem. Pani Honorata najpiękniej, najżyczliwiej ucieszyła się jego powrotowi. On niby także. Przez tydzień coś wdzięczył się, pił kawę na kredyt, na
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.