kredyt ćmił fajki — aż pewnego wieczora, na stół wskoczył i palnął mowę...
Mowę o tem, że Towarzystwo patrjotyczne musi wziąć rozbrat z ośmieszającym je przydomkiem, że, dzięki tej szynkowni, zwą je powszechnie „Honoratką“. Że dla Towarzystwa stąd dyshonor i kompromitacja, bo mimowolny domysł, że uchwały nie tylko ze ścierania się poglądów, lecz i trącania się szklanic powstają, że zgromadzenie, niosące tak wysoko sztandar godności i obowiązku obywatelskiego, niema prawa w karczmie rezydować...
Tak przemówił Mochnacki.
Pani Honorata, podczas, w bocznej nawie sali gościnnej, rozmawiała najspokojniej z Kraińskim, co to metrem tańca był i balety wytańcowywał, a teraz mundurem kapitana gwardji narodowej straszył. Pani Honorata nie słyszała, co mówił Mochnacki, bo w nawie, pod arkadą, przy rozgwarze, nie słychać, co na sali. Lecz widziała go doskonale. Stał na krzyżowym stole, fontaż mu wiuwał, głowa rozczochrana, wypieki na twarzy, gest okrutny, no, jak to Mochnacki. Jeszcze pani Honorata mówi do Kraińskiego.
— Coś chyba będzie nowego, bo Mochnacki nasrożony bardzo.
Kraiński nie zdążył odpowiedzieć, gdy przypadła do pani Honoraty Rózia.
— Słyszy pani, słyszy?!... To wszystko na naszą kawiarnię...
Pani Honorata juści zrozumieć nie mogła, więc dopiero co, kto, jak... A tu Mochnackiemu krzyczą na wiwat i wołają, jak opętani.
— Prawda! Wielka prawda! — Dosyć karczmy! — Towarzystwo nie jest Honoratką! — Trzeba mu ładu, statutów, powagi! — Sala posiedzeń akademickich! Tam nasze miejsce! — Na Krakowskie Przedmieście — Gromadą, obywatele! — Precz z Honoratką!
Zanim pani Honorata zdołała przypaść do którego, zanim mogła pomyśleć o obronie — Mochnacki, a za nim Zwierkowski, Nabielak, Kazimierski, Wysocki i całe Towarzystwo na ulicę! — Za Towarzystwem poszli nawet ci, co, jak kawiarnia kawiarnią, dnia nie opuścili.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.