siupryzy, wyrzuciła w górę powiekami i, rozpromieniona, skonfundowana, porwała się z siedzenia i wionęła ku pułkownikowi.
— Ach, to pan pułkownik! Jakaż niespodzianka! — Róziu, proszę zapalić pająka w alkierzyku! Śniłam o panu! Dwa razy dowiadywałam się na Pragę.
Bemowi, na łysawem czole, aż plamy czerwone wystąpiły na taką życzliwość serdeczną.
— Bardzo, bardzom wdzięczny — wyjąkał niepewnie, ileże obocześnie czuł na sobie, krom żaru wielkich, przepastnych źrenic pani Honoraty, natrętne, ciekawe, a nawet złowrogie zezowania, godzące weń ze wszech stron kawiarni.
Lecz tymczasem w alkierzyku za szynkwasem, a raczej w rozwartej wnęce, przesłoniętej zielonemi, tyftykowemi firankami, zamigotało światełko.
Pani Honorata zaprosiła pułkownika. Bem skwapliwie wsunął się za firankę.
— Niech pułkownik zajmie miejsce! — Róziu! Dasz mi kawałek pulardy i moją lampkę... a pan pułkownik...
— Wszystko jedno! Kawy! Proszę o kawę...
— Może madery! Tak, tak! Ja proszę! — Przynieś! — Godzi się, godzi! — Trzeba za awans wychylić, za szczęśliwy powrót! A nie, proszę z tej strony!... Należy mi się po tak długiem niewidzeniu — trzepotała się pani Honorata, sadowiąc się przy pułkowniku w kącie izdebki, a strojąc doń wdzięczne minki.
Rózia nakrywała pośpiesznie stół i znosiła talerze, sztućce, wino, kawę i jedzenie.
Pani Honorata zasypywała pułkownika pytaniami, zerkała, poprzez podpięte firanki, w stronę szynkwasu, chyliła główkę tuż-tuż, prawie do bliznami pooranej twarzy Bema, a wreszcie, przepiwszy doń na cześć pułkownickich buljonów — uśmiechnęła się kusząco, pucołowatym swym paluszkiem wskazała na dołeczek w buzi i rzekła cicho.
— Proszę — nagroda walecznych!
Bemowi w oczach pociemniało... lecz, nim tknął puszystej twarzyczki, — twarzyczka, a z nią pani Honorata, frunęła z alkierzyka za szynkwas.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.