— Wiesz dobrze, iż nic sobie z ludzkich jęzorów nie robię.
— Tak się to mówi, a zawsze kawiarka kawiarką! Już nawet myślałam, że nie bez kozery baterja konna przepada bez wieści. Ach, ile się nadręczyłam, ile nabeczałam...
Bem żwawiej się poruszył.
— I bez przyczyny, bez powodu! — Daj mi mówić. Mój awans na pułkownika...
— Niesłychany...
— Był mi obojętnym dotąd, dopóki nie wspomniałem na ciebie.
— Trzy i pół dukata więcej miesięcznie.
— Nie w tem rzecz. — Pomnisz list mój ze Lwowa...
— Jakżeby nie! — odrzekła pani Honorata, podglądając niespokojnie w stronę kawiarni. — Mam go w szkatułce... Proszę wybaczyć, jeno do Rózi muszę...
Pani Honorata podniosła się, lecz pułkownik przytrzymał ją za rękę.
— Pozwól — dokończę...
— Wrócę natychmiast.
— Dwa słowa.
Pani Honorata uległa, wystraszona stanowczością pułkownika.
— Nie bierz za złe — rzekł po pauzie Bem — lecz postanowiłem sobie jasno sprawę przedłożyć, wyjść z nieznośnego labiryntu półsłówek i zapytać ci się wprost...
— Proszę pani, pan radca Filialski — rozległ się śpiewny głosik Rózi.
Bem targnął się.
— Niech czeka...
— Niepodobna.
— Pan radca w pilnej sprawie...
Pani Honorata poderwała się, rzuciła pułkownikowi błagalne spojrzenie i wybiegła za Rózią z alkierzyka.
Pułkownik znów sam został. Lecz tym razem snać rady nie mógł sobie dać z natłokiem myśli, bo szarpnął się gniewnie, odepchnął stół i, jął mierzyć niespokojnemi krokami wąski przestwór.
Pani Honorata nie wracała. Pułkownik zatrzymał się
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.