raptownie przed rozchyleniem firanki, spojrzał pytająco w głąb kawiarni i rozśmiał się cierpko do samego siebie...
O kilka kroków, przy ustronnym stoliku, pod filarem arkady, powabna główka pani Honoraty chyliła się bezwładnie ku srebrnym naramiennikom wytwornego porucznika gwardji narodowej.
Bem pohamował śmiech.
— Wzburzenie go prze — toć cóż zdrożnego. Taki jej los, taki zawód. Musi być uprzejmą, musi nieraz przyjąć zaproszenie! Choćby pragnęła, niema prawa. Faramuszki! Wyrwać ją należy, do innego życia, innego otoczenia dźwignąć! Tu inaczej niepodobna... niepodobna...
I pułkownik bronił przed sobą samym pani Honoraty i tłumaczył, że ani grająca kolorami jej twarzyczka, ani zalotne uśmiechy, ani ożywienie, z jakiem wiodła z porucznikiem rozmowę, niczego zgoła nie dowodzą. Lecz pułkownik bronił panią Honoratę coraz słabiej, coraz niezręczniej, bo oto tam, pod filarem, promień kruczych włosów zawiązał już znajomość z falistą, wijącą się czupryną gwardzisty, bo oto opiekłe paluszki spoczęły już z poddaniem w dłoniach porucznika.
Bemowi krew uderzyła do głowy. Wszystkie tętna zakołatały w nim wołaniem, aby się rzucił między nich, aby precz odtrącił śmiałka, aby od niewiernej porachunku zażądał.
I pułkownik zgarbił się, pochylił, jak ryś do skoku, lecz naraz oczy mu zmętniały, osunął się na ławę bezwładny, przygnębiony. Aż w głębi piersi chrobot głuchy, szyderczy zaskrzeczał mu i kątami ust szarpnął.
— Na śmieszność, na poniżenie własne, na mękę dobrowolną znów tu przyszedł i przyszedł z sentymentami, z głupstwem czułości! Wstyd jeden, hańba, żakostwo, dzieciństwo, lekkomyślność! — Pułkownicką biedą i pułkownicką brzydotą chciałby taką zawojować, której albo lali trzeba albo woru złota, a która, mając jedną, gonić będzie zawsze i za drugiem! A on tu, za szynkwasem kawiarnianym, w norze, za firanką, wysiaduje, niby gołowąs. Mundur poniewiera dla doczekania się jednego z tysiąca uśmie-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.