obrazu. On jeden — i ten kapitan dyneburski, niemiec — drugi. Lecz może oni właśnie... tylko z politycznej rachuby... Kto wie! Jednak te słuchy, te wynurzenia starej piastunki! A może i teraz gra obłudna, fałsz, udanie? Bo i cóżby jej było do rewolucji, do wojen! Wypadki doniosłe! Cóż, do licha, za doniosłe wypadki? I w Warszawie! Belgję znów sobie znaleźli, do wczoraj była Turcja! Et-tam! Prawdę mówi stary Rydwin: czegoś własną garścią nie przytrzymał, tego cudzą gębą nie chwycisz! — Hm! A przecież na tej nocnej wyprawie taką była, że ani uwierzyć, ani ogarnąć. A dziś, a przed chwilą? Błahych pozorów się uczepił i oskarżył niegodnie. Kryminał wytoczył przywidzeniom.
I Grużewski ją korzyć się w sumieniu, i nową świątynię w myśli swej budował Emilji, i z mgieł srebrzystych przyszłość słać, i słać, tak kunsztownie, że piękne oczy hrabianki z każdej nań poglądały gwiazdy.
Nejtyczanka podskoczyła gwałtownie na wyrwie i skręciła w bok, pod rów przydrożny.
Juljusz chciał napomnieć i stangreta, lecz równocześnie ozwały się tuż dzwonki pocztowe, trójka rozczochranych łbów końskich przesunęła się i ukazała mu na chwilę szeroki powóz, a w nim obok zamaszystej postaci wojskowego, równie zamaszysty a rozpierający się na siedzeniu bukiet.
Grużewski pobladł — tym wojskowym był Kabłukow.
Jechał do Liksny z bukietem! Czy do Liksny? Nie, nie podobna...
Juljusza wściekła determinacja zdjęła. Porwał się na równe nogi, rękami na koźle się zaparł i ścigał malejący w oddali pojazd generała. Aż pojazd zniknął mu na skręcie. Grużewski kazał stangretowi zawracać.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/100
Ta strona została przepisana.