skrzyni, dobył pośpiesznie surduta granatowego, napoleońskim krojem uszytego, i jął go przywdziewać.
— Maryś żółtka ukręci! — powtórzyła rejencina, zaglądając kolejno do kuchni i do sąsiedniej sypialki. — A nie zapomnij chustki na szyję! Maryś...
— Pamiętam, już mam! — odrzekł pan Piotr i ku drzwiom do sieni zawrócił.
— Pozwól Pietruleczku, a Maryś, gdzie Maryś?!
— Maryś? — powtórzył rejent, rozglądając się po świetlicy. — Nie wiem...
— Wiec szukaj, rusz się, poskocz, Pietruńciu, mówię: poskocz!...
Rejent zatoczył się, minął chwiejącą się zdradliwie postać małżonki i wybiegł do kuchni, stąd do sypialki, z sypialki do alkierza, z alkierza do sieni i do ogródka, lecz Marysi, bratanicy, chrześniaczki, nigdzie ani śladu. Tymczasem głos rejenciny ścigał go coraz smętniej, coraz żałośniej.
Pan Piotr aż spotniał. Po raz wtóry i trzeci kąty dworku przejrzał, nie pominął kurników, nie darował chlewkom, był u poczmistrzów, u asesorów na podjeziorzu za zamkiem i znów dworek obchodził — daremnie. A tu rejencina coraz bliżej nań następowała, coraz czulej do poszukiwań zachęcała, a tam gość w kancelarji siedział i nie wiedzieć, co za supozycje czynił.
Tak chodząc a kołując, a bacząc na omdlewające poruszenia rejenciny, pan Piotr, bardziej dla gorliwości okazania, niż dla nadziei wykrycia zaginionej, wspiął się po drabinie na strych.
Aliści, zanim z ostatniego szczebla nogę dźwignął, aż stęknął z ukontentowania. Marysia, stała tuż. z główką, do szybki dymnika przyciśniętą.
Rejent dopadł bratanicy.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/106
Ta strona została przepisana.