— To nie twoja sprawa — poskocz, Pietruńciu, z serca... proszę...
Tu ręka rejenciny, ciążąca na ramieniu imć Raszanowicza, usunęła się tak sztucznie, że rejent, jak z procy, ku drabinie wyleciał.
Gdy się to działo, Juljusz tymczasem w kancelarji układał dalszy plan swej wyprawy na dom rejenta.
Dotąd wszystko poszło mu według zamierzeń. Teraz wypadnie mu jeno napomknąć coś o Raszanowiczach, wypomnieć znajomość swą z Marysią i ucieszyć się szczęśliwemu zbiegowi, aby tem wszelki domysł usunąć. A potem już, potem zaczaić się, pochwycić sposobność zostania sam na sam i dopieroż!... Dopieroż rozmawiać się będą, dopieroż jej powie...
W tem miejscu Grużewski czoło potarł, niby pierwszego odezwania się swego do Marysi szukając, lecz to odezwanie skryło się gdzieś, za szeregiem natrętnych, dokuczliwych pytań, więc z niemi jął się rozprawiać.
— Co jej powie? Mnóstwo, mnóstwo rzeczy. Miłuje ją? Oczywiście! A dalej? Dalej... Nic. Złego? Niema nic złego. Ród dobry, poczciwy, lepszy od niejednego hrabskiego... co to na dwóch stołkach siedzi, tu ojców ojczyzny udaje, a tam do klucza szambelańskiego się wdzięczy, albo parenteli z byle generałem szuka! Żenić się? Znów tak odrazu nie myśli. A gdyby co do czego przyszło, — to i Marysia potrafiłaby, i ona umiałaby, choć na klawikordzie. U benedyktynek krożańskich nawet Szemiotówny, najprawdziwsze Szemiotówny z Dykteryszek, naukę pobierały. A Szemioty, wiadomo, od Perkuna się wywodzą. Niezawodnie, trzeba tylko rozumem brać. Tam, w Liksnie, majaczyły mu się koszałki-opałki; jeszcze wczoraj, w Rężycy na popasie, z żałości go paliło. I po czem? Hm. być może, gdyby inaczej,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/108
Ta strona została przepisana.