Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Rejent machnął ręką desperacko.
— Mój dobrodzieju, łaskawco, niema o co, dalibóg, niema!
— Ale przecież miasto!
— Dziura, królu mój, najdziurawsza... a masz, Wiłkomierz za czasów...
— Przepraszam, jednakże Lucyn był...
— Był, był! — podjął rejent smętnie. — Juści był, kiedy wszystko było! A teraz co? burłak starowierca z białym rusinem spiera się o ten dym, co im się z kurnej chaty kurzy! I co z tego? Batog strapczego im trybunali justycję, a gęba strapczyny, za jaj kobiałkę, palestruje! Było! I niema! Gdyby nie cześnikowic, co się, po bożemu, od lat dwudziestu, o sukcesję prawuje z bratem, tobyś gęsi przez rok nowego pióra do inkaustu nie wydarł. Pustka, królu mój. Ostatek Napoljon nam wymiótł. Bieda jeno została i ta się pleni. Człekowi zwija się na wątpiu, gdy wspomni. Bacz, królu dobrodzieju mój. Weź taki Wiłkomierz...
— Za pozwoleniem — wtrącił znów Juljusz, nawracając do Lucyna, — więc z dawnych czasów osobbliwość niejedna została i budowla niejedna.
— Osobliwość!... jest, jest, i taka, że drugiej chyba w Ziemi Obiecanej szukać. Imaginujże sobie, dobrodzieju, królu mój, żydków, za pługami chodzących! Owóż tu, w Lucynie, dla zupełnego zamożności wytrzebienia, taka się chanaańska narodziła obyczajność! Cóż, ruina, i jakiej w Wiłkomierzu...
— A zamek! jęknął z desperacją Grużewski.
— Choćby! Wiłkomierski Świdrygajłę pamięta, a sterczy jeszcze cale tęgo.
Juljusz ostatnim wysiłkiem konceptu spróbował rejenta od Wiłkomierza oderwać, lecz nie poradził. Re-