Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Tak idąc, minęli szereg lepianek, z pod których ciemne, ziemiste biedactwo ludzkie spozierało na nich z lękiem, i wydostali się za most, kędy, nad zwierciadlaną taflą jeziora, na wyniosłości, piętrzyły się czerwono-brunatne złomy ruin zamkowych.
Juljusz, któremu teraz mowność imć Raszanowicza dwakroć dokuczała, starał się kroku przyśpieszyć, aby z idącą przodem Marysią się zrównać. Rejent atoli, jak na złość, przystawał i, przystawając, za wyłogi surduta Grużewskiego zatrzymywał. W ten sposób, miast się zbliżać do Marysi, Juljusz bardziej się oddalał.
Grunt tymczasem, w miarę zbliżania się ku ruinom, grzebieniami wałów się stroił, a coraz trudniejszemi do przebycia fosami i rozsypiskami gruzów drogę grodził.
Wysmukła postać Marysi, która dotąd zanurzaniem się swojem każdą nową wyrwę do przebycia wskazywała, znikła raptem.
Juljusz zaniepokoił się.
— Panie rejencie, czyby...
— A juści, królu dobrodzieju, zapis był akuratny na dominium Wieprze.
— Panna Marysia...
— Barbara, Barbara, dobrodzieju mój.
— Pietruńciu, pomóż mi, duszko! — zawołała nagle rejencina, nadchodząc szybko.
Imć Raszanowicz zatrzymał się posłusznie. Grużewski zaś, targnięty buntem, rzucił się naprzód ku grzebieniowi, za którym sczezła mu postać Marysi. Wspiął się nań szparko i zsunął się w głąb błotnistej fosy. Tu jednak pomiarkował się, że zbyt obcesowo rejenta odbiegł, i spojrzał w górę, czyli nie idzie, gdy równocześnie, tuż