— Prawda, ściemniać się zaczyna. Więc idźmy. Otóż, gdyby Platerówna...
— Ach, znów Platerówna! Mówmy o czem innem!
— Sam jestem za tem — przyznał z przekonaniem Grużewski.
— A więc, zanim stąd wyjdziemy, sądzę, że...
Marysia ucięła w połowie zdania i oczy spuściła.
— Że co?... — podjął Juljusz, nie pojmując zakłopotania Marysi.
„Pulchra“ krożańska zapłoniła się. Poduszkowate jej piąstki zmięły nielitościwie trzymaną chusteczkę, oczy strzeliły z pod nasuniętych brwi, usta roztułiły się ze drżeniem, pierś skłoniła się białemi haftami.
Grużewski zafrasował się.
— że co? — powtórzył.
Marysia, za całą odpowiedź, jednym rzutem ciała zawisła na szyi, wycisnęła na ustach Juljusza ognisty pocałunek i, jakby motyl od kwietnego kielicha, oderwała się i spłynęła między ruiny, ku ścieżce powrotnej.
Odgłos osypującego się pod stopami Marysi, gruzu wyrwał Juljusza z konfuzji.
Grużewski otarł machinalnie usta i podążył za „pulchrą“.
Aż do podnóża ruin zamkowych szli w milczeniu, gęsiego. Dopiero u wejścia na kładkę, zawisłą nad błotnistym rowem, Marysia przystanęła i, nie odwracając się, rączkę za siebie wyciągnęła.
— Niech uważa, proszę.
— Dziękuję.
Marysia wbiegła na kładkę, zakołysała się i wskoczyło żwawo na przeciwległy skarp rowu. Grużewski chciał dotrzymać placu swej przewodniczce, lecz tak niezręcznie kładką zachwiał, że, wydostając się na
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/119
Ta strona została przepisana.