z mendel łotyszów liczyła, z kopę niemców, a żydków aby tylu, bez ilu herbowi posesorowie okoliczni obejść by się nie mogli. Ba, ale w dni Morozdynia taż sama Iłłukszta zamieniała się w ciżbę tak różnojęzyczną a zmieszaną, jakby wszystkie nacje tu, na granicy Inflant polskich, spotkanie sobie wyznaczyły...
Jeżeli przecież łatwo było i w owych czasach wypomnieć miasto, w którem jeszcze większy zjazd nacyj się zdarzał, jeszcze większy ludów zamęt, to bodaj nigdzie nie znalazłby podobnej osobliwości, by tylu ludzi obcych sobie językiem, pochodzeniem, obyczajem, po trafiło się ze sobą porozumieć, a zawsze po swojemu, po rodzonemu mówić.
Prawda, że Litwa ze Żmujdzią już za Gedymina umiała z koroniarzami się dogadać, a od czasu Ostrobramskiej, — to do cna polską mowę pojęła; prawda, że i Białoruś, od poczęcia swego nie miała z lechickiem ozwaniem utrapienia, bo, choć dwie gałęzie różnego odchylenia, a pień zawżdy ten sam, kiwnie się jedna gałęź na lewo, druga ku prawej się ugnie, a pień precz trzyma. I próżno Białorusin ciągnie głosem, co Polak w uściech kurczy a tnie zamaszyście. Tłumacza im nie trza.
Tedy póki na Morozdyń iłłuksztański Litwa ze Żmujdzią i Białorusią jechały, nie można się było dziwować, że się między swoimi rozgadają. Jeszcze i Tatarzy-lipki nikogo by zdumieć nie mogli. Naród to opatrzny, jarmarków zwyczajny, od króla Jana ziemi, która go przytuliła, wierny.
Z lipkiem nie tylko na Litwie, ale i w koronie i w Inflantach, każdy swojak. Bełkocze taki lipek cudacznie, Allaha wypomina, w palce cmokta, księżycowi bije pokłony, na kazania do mułły chodzi, bo bisur-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/12
Ta strona została przepisana.