napęczniałego noska i zaczerwienionych powiek, z któremi Marysia Raszanowiczówna do stołu przybyła.
Rejentowi tymczasem konceptu już nie stawało, ileże rejencina, udaremniała mu pilnie wszelkie do procesu Kossakowskiego z Tyzenhauzami aluzje. Rejent przezwyciężał się, baczył na jejmość, a szukając, czemby gościa z niemowności wyrwać, coraz do kusztyczka sięgał. Aż w kusztyczku właśnie odwagę dla ochoty swej znalazł, bo, po dłuższym hauście, jeno wąsisków musnął, i, nie zważając na żałosne znaki rejenciny, gardłową sprawę Tyzenhauzowi wytoczył. Aliści, zanim obraz zadanego Kossakowskiemu gwałtu, w pełni artykułów prawa przedstawił, Grużewski w lot dwa wyrazy pochwycił i z całym impetem uderzył w panów polskich samowolę i niesforność.
Rejent chciał przyświadczyć, lecz miejsca nie znalazł, bo Juljusz sadził na przełaj od niesforności do Targowicy, od Batorego do Sasa, od Rejtana do Nowosilcowa, od Racławic do Inflant i do Platerów. Na Platerach ledwie odsapnął i nuże za oczywisty przykład ich stawić, nuże wyłuszczać, jako mataczyny samolubne ich rozpierają, jako na własne oczy napatrzył się w Liksnie okropności.
Imć Raszanowicz, na dźwięk nazwiska Plater, poruszył się niespokojnie i zaczął:
— Dobrodzieju mój, pozwól! — Lecz Grużewski odgadł ekscepcję, bo z Liksny śmignął do spraw publicznych i już w czambuł magnaterję miażdżył.
Imć Raszanowicz słuchał a własnym uszom nie wierzył, czyli możliwem jest, aby ten, który sam nielada był pankiem, tak poczciwie, po szlachecku, sądzić potrafił. Ale rejent nie zdołał jeszcze tej wątpliwości całkowicie ogarnąć, gdy naraz zdało mu się, że młody
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/121
Ta strona została przepisana.