Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/13

Ta strona została przepisana.

man. Lecz sprawiedliwy człek, do ludzkiej mowy chętny i dla sprawy chrześcijańskiej grzeczny.
Nawet i Łotwa mogła była dowieść, żeć nie darmo, aby w połowie tylko Lutrowi ślubowała, a co w Inflantach polskich — przed jednym ołtarzem z iłłukszcianami się modliła.
Gdybyż atoli tu był koniec nacyj. Gdybyż na Morozdyń iłłuksztański nie zjeżdżali byli i Niemce nadbałtyccy, i Cyganie, i kupcy jarosławcy i moskiewscy, i Estończycy, i Czuchny, i Żydkowie z pod Królewca, i Grecy wędrowni, i Szwedzi, i kacapy z za Smoleńska, i łyki z pod Rygi, i Rumuni po bursztyn, i chmara mieszczuchów z Dyneburga, i Prusacy po konopie, po zboże, po drzewo, po wszystko, czego brak pruskim piachom!
A przecież ci rozmaici, jakby topnieli w Iłłukszcie, jakby całą swą cudzoziemską skórę zrzucali, jakby zgoła rodzonymi sobie byli.
Jedni Niemce chodzili samotrzeć. Lecz co zresztą, na jarmarku, wszędy taż sama gęstwa, jednako pstra, jednako żwawa, jednem sercem łomocząca, ku jednej mowie się kłoniąca.
Inaczej bo i być nie mogło. Inflanty polskie nie dla parady, ani politycznej racji polskiemi zwano.
Na wschód od Korony różnie bywało. Litwa, Żmujdź, Białoruś za jedno z Rzeczpospolitą szły, aleć po swojemu śród ludu gadały.
A ponieważ na wschodzie, ku północy, zwartą ławę tworzyły, tedy im dalej w głąb jechać było, tem więcej mowy polskiej zamglenia, tem mniej estymy dla zrazów i żuru, a coraz większa dla kołdunów. Jakoż na szczerym wschodzie kołduny na bliny się zmieniały, żupany na sarafany, a buty palone na chodaki parciane.