Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/135

Ta strona została przepisana.

da, że zagadano o spiskach, rewolucjach, powstaniach ludów, prawda, że wokół postrzegano i przygotowania niezwykłe, i dowody wzmożonej czujności, i krętaninę gorączkową garnizonów, i tajemniczych kurjerów, i pracę zajadłą arsenałów i nadciąganie całych dywizyj.
Ale i cóż z tego, gdy nagle, jak co roku, na schyłku października, wszystko umilkło, zastygło, gdy znów jeden tylko boreasz nie zawiódł, jedna tylko plucha dotrzymała placu.
Gdzieniegdzie, młódź, do żywego ostatniemi nowinami przypieczona, jeszcze wyczekiwała, jeszcze odczarowaniom nie dawała wiary, jeszcze wzbraniała się ulec zwątpieniu starszych, jeszcze spory z nimi wiodła. Listopad atoli kres temu ścieraniu się dwóch różnych pokoleń położył, boć nawet zmógł upór takiego zapaleńca, jakim był Juljusz Grużewski i przyznał zwycięstwo tak małomównemu człowiekowi, jak stary Rydwin, kielmeński rezydent.
Rydwin atoli nie myślał triumfować. Bodaj czy zauważył, iż młody dziedzic Kielm osowiał, spochmurniał i do rozmów równie stracił naraz ochotę, jak, przed kilku tygodniami, do nich się rwał. Lecz, co uszło baczności starego rezydenta, to nie mogło się skryć przed czujnem okiem pani Grużewskiej, stolnikowej żmujdzkiej.
Pani stolnikowa zatrwożyła się widoczną udręką wnuka. Zatrwożyła się tem więcej, że wogóle Juljusz, od pewnego czasu, zmienił się niedopoznaki. Lekki, ale potulny a skromny młodzieniaszek przedzierzgnął się raptem w porywczego samowolnika. W domu ledwie popasał. Jeździł z jednego krańca powiatu na drugi niewiadomo po co i na co, gdyż nie raczył nawet wspomnieć, gdzie był, gdzie się podziewał.