Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Niekiedy, po powrocie z wycieczki, jakby dawna pogoda mu wracała, bo, choć unikał zapytań, lecz żartował, śmiał się, objeżdżał pilnie włości, z cywunami odprawiał narady i przecież po ludzku się zachowywał. Ale te błyski jasne rzadkim bywały u Juljusza zjawiskiem. Najczęściej przyjeżdżał do domu posępny, zamyślony a tak rogaty, że za lada wyrazem gorzał, płonął, bódł na prawo i lewo a gdy z napomknieniem się doń zwracano, ruszał ze dwora w pole, do lasu, lub konia dosiadał i nikł na całe dni.
Martwiła się serdecznie pani stolnikowa, iż najstarszy wnuk, który powinien być i podporą jej starości i młodszemu rodzeństwu przykładem, na manowce zbacza, i usiłowała dociec przyczyny złego, lecz daremnie. Były domysły, były ślady, — nici wszakże pewnej brakło.
Ciotka Aniela wręcz posądzała Juljusza o amory, minister kalwiński widział wpływ zgubnego towarzystwa a ksiądz proboszcz rezultat pogańskiego obyczaju, który w rodzie Grużewskich, aby córki wierze uczciwej, katolickiej poświęcał, a synów dysydenctwu zaprzedawał.
Nadomiar stary Rydwin, którego słowo pan Jakób nieboszczyk, za wyrocznię miał a jeszcze sam pan stolnik do przyjaźni dopuszczał, zamiast się użalić trosk pani Grużewskiej, zamiast wesprzeć radą, najwidoczniej jej obawy sobie lekceważył.
Z początku to lekceważenie spokoju pani stolnikowej przyczyniało, lecz gdy ciotka Aniela a za nią minister kalwiński z księdzem proboszczem jęli, na poparcie swych racyj, nowe dowody przedstawiać, troska babki wzięła górę.