Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Tymczasem, gdy ku północy należało się tej samej metamorfozy spodziewać, a bodaj gorszej, boć ku północy, nad Bałtykiem, już i niemce siedzieli, a obok gromada grafów i baronów, co od komturów, czyli wprost od braci krzyżowych się wywodziła, tuż nad brzegami Dźwiny, wyrastała połać Inflant. Połać, tak mocno koroniarskiem nawyknieniem przejęta, tak w dźwięku wysłowienia czysta, jakby tę połać ziemi moce niebieskie z pod Lublina wyrwały lub Wielkopolsce wydarły i tu, nad brzegami Dźwiny, porzuciły.
I nie było na granicach Inflant polskich żadnego złagodzenia, ustopniowania. Jeszcze w pobliskich Jeziorosach lud na Wialnisa klął, a łacniej po łotewsku z nim do ładu było dojść. A tuż za Jeziorosami — koniec wszystkiego, co nie szczerze sarmackie, co nie koroniarskie.
Iłłukszta stała na wedecie Inflant polskich, strażowana od zachodu przez Szlosberg, który baczył święcie na testament imci pana Kazimierza z Broelu Platera, ostatniego podkanclerza litewskiego a dyneburgskiego starosty, i testamentem tym sięgał Krasławia, Indrycy, Świętmujży, Dweł, Antuzowa, Kurki, Liksny i Dusiat.
Iłłukszcianie oczywiście już na miesiąc naprzód sposobili się do Morozdynia a zabiegali, aby najdogodniej, ściągające na jarmark, tłumy rozlokować i ład powinny utrzymać. Rajcowie magistraccy głowili się zawczasu, co i jak zarządzić. Zadanie to było nielada. Morozdyń bowiem od roku tysiąc ośmset piętnastego, po latach ospałych, nieludnych, rósł tak, że w oczach się dwoił. Co roku rozszerzano zagrody na targach, co roku więcej klecono bud, komór, i komórek, co roku większy obszar pola, ku Dźwinie, dla ciżby jarmacznej dzierżawiono.