Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Mości Rymwid, nadto sobie folgujesz w mojej przytomności — upomniała pani stolnikowa.
— Niech sobie kalwiński dach, — ale katolickie ma poszycie, — odciął się proboszcz, spozierając na dwie panie. Rymwid się nasrożył.
— A wiesz kto był imci pan Rey Mikołaj?
— I owszem, ale i przed panem Reyem pisarstwo ładnie się już zaczęło w Polsce.
— No tak, bo wszyscy pisali po łacinie, — dorzucił minister.
— A ja powiadam, — ozwał się raptem głosik ciotki Anieli, — że gdzie jest prawdziwe kochanie tam żadnych niema przeszkód.
— Przeszkód? Jakich przeszkód? — bąknął proboszcz, oderwany raptem od spornej kwestji.
— Do marjaża, proboszczuniu, do marjaża...
— Do marjasza? — Owszem, jest przeszkoda! — to mówiąc bęcnął kartami pod nos ministrowi.
— I to kanoniczna. — Dodał kalwiński minister i odwrócił się do proboszcza.
Niewielka z takich sprzeczek, która dokoła osoby Juljusza wynikały, była to pociecha dla pani stolnilcowej. Więc sama, jak mogła, ze smutkiem się porała, ufając, iż pomiar kowanie przyjdzie na ukochanego wnuka.
Tak trwało do momentu, kiedy to Juljusz osowiał nagle, zaniemówił prawie.
Panią Grużewską złe przeczucie tknęło. Toć niegdy i Jakób nieboszczyk, kiedy go na śledztwo mieli brać, a na wygnanie skazać, takoż po nocach nie sypiał, takoż, jak z nóg ścięty, się wałęsał, takoż gryzł się w sobie.
Boże, Boże! czy aby na Julka nie przyszło, czy aby