niech odezwie się w porę, niech przypomni, że major nie pierwszą w życiu ma awanturę, że ot ten się napił, tamten się napił i poczubili się uczciwie, ze szczerości, z przyjaźni. Albo lepiej — w głowach się zakurzyło i panna im się wymówiła. Z tego dwa koguty do siebie. Panu Grużewskiemu nie śniła się nawet Kaługa, major źle zrozumiał, posądził go i obraził. Nietrzeźwa była uraza, odpowiedź też nietrzeźwa być musiała.
Asesor długo jeszcze wykładał ministrowi kalwińskiemu, jak trzeba z dołu iść, jak próbować udobruchania majora, jak działanie papierów opóźnić, jak i co zagmatwać, a jak, w ostatecznym wypadku, młodego dziedzica Kielm za niespełna rozumu ogłosić. Wreszcie rozrzewnił się własną dla państwa Grużewskich życzliwością, o prosiaka się przymówił, aby korczyki zboża okrasić i, pożegnawszy czule ministra, do Rosień odjechał.
Pani Grużewska, po wysłuchaniu relacji ministra, ledwie sobą władać mogła. Do wnuka, wprost do jego komnatki, podążyła i zażądała odeń tłumaczenia.
Juljusz, bez słowa protestu, przyjął napomnienia, ani odruchem, ani spojrzeniem nie próbował szukać tłumaczeń dla zajścia z majorem. Każde zapytanie potwierdzał, żadnego zarzutu, żadnego domysłu nie odpierał.
Tak stało się istotnie. Uniósł się i ciął. Giął, bo nie mógł inaczej. Sprzeczka? — nie było sprzeczki. Nie chce starań, nie chce zabiegów.
Pani Grużewska, miotana trwogą i gniewem na przemiany, zaklęła wnuka, aby zaciętością sprawy nie pogarszał, aby ocknął się z tego opętania, aby użalił się, aby na cienie rodzica wspomniał.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/143
Ta strona została przepisana.