Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/146

Ta strona została przepisana.

cję wnieść, że pan marszałek do znajomego generała wystosował obszerne pismo, że isprawnik obiecał najlepsze wydać świadectwo, że pan Medard Kończą ciotkę Anielę do Dowgiałły wyprawił z gorącem poleceniem i że ksiądz altarzysta już czyni, co trzeba, w Wilnie a przytem tak zręcznie napomknął, iż Juljusz Grużewski rodzi się z baronówny von der Osten-Sacken, a więc bliskim wypada samemu Osten-Sackenowi, carskiemu generałowi, iż cała kancelarja gubernatorska odrazu pogrzeczniała, — a Juljusz jakby nie słyszał tych nowin, jakby nie czuł spojrzeń, szukających na jego twarzy żywszego drgnienia.
Co osobliwsze, że gdy nikt z domowych, pomimo fortelów, nie mógł Juljusza wyciągnąć na rozmowę, trafił doń najniespodziewaniej stary Rydwin. Oto, po którejś nieznośnie długiej a głuchej wieczerzy, zbliżył się do Juljusza, wziął go za pętlicę u czamary i mruknął pod nosem:
— Chodź waść, poczytamy: jako Rejtan odpowiedział Ponińskiemu.
Juljusz, słowa nie rzekłszy, poszedł za rezydentem.
Odtąd co wieczór, bez wezwania, Juljusz podnosił się za przykładem Rydwina, i wychodził z nim na podwórze dworskie, a stąd zawracał do staroświeckiej bramy wjazdowej, w której szczycie, między bibljoteką i zbiorem rzymskich monet, jeszcze przez imci pana Jerzego Grużewskiego, generała wojsk Wielkiego Księstwa Litewskiego, założonym, mieściła się stancyjka rezydenta. I tu wysiadywał do późnej nocy. Czy istotnie jeno na czytanie chodził, czy narady z Rydwinem odprawiał, czy zwierzał się z czem, czy co mówił, — niepodobna było dociec, bo rezydent milczał, a Juljusz, jak i przedtem, unikał odpowiedzi.