Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/149

Ta strona została przepisana.

smugi grudniowego poranku dosięgnęły puchów śnieżnych, otulających spadzisty dach kielmeńskiego dworu, pani Grużewska już krzątała się, już po dwakroć przesunęła się pod drzwiami komnatki Juljusza, już wyglądała śniadaniowej pory, aby po Jawtoka posłać.
Nareszcie zegar wydzwonił dziewiątą godzinę, nareszcie w sali jadalnej zachrobotał głos bakałarza strofującego chichoczącą dziatwę, nareszcie kredencerz zwrócił swe ociężałe kroki w stronę komnatki Juljusza, aby go do śniadania przywołać... Chociaż nie — zapomniał widocznie bo nie zboczył jeno idzie wprost, nadchodzi ku niej...
Pani Grużewska postąpiła kilka kroków i, nim kredencerz zapukać zdążył, stanęła przed nim i uprzedziła zapowiedź.
— Śniadanie?... Idę. Ale zapomniałeś o panu Juljuszu!
Kredencarz głowę wtulił w ramiona i wyjąkał z trudem:
— Panicz wyjechał.
Pani Grużewska rozwarła szeroko oczy.
— Pan Juljusz?
— Tak, dziś nad ranem.
— Do Wilna? W okolice? Na folwarki?
Kredencerz strzepnął bezradnie rękoma.
— Niewiadomo... samotrzeć wierzchem.
Pani Grużewska odetchnęła domysłem, że Juljusz na jakowąś wycieczkę niedaleką się wybrał. Lecz ten domysł pogodny trwał krótko. Szczegóły, dotyczące nagłego wyjazdu Juljusza, nic dobrego nie wróżyły.
Juljusz aż do drugiego kura rozmawiał w swej komnatce z Jawtokiem, poczem wyprowadził sam komisarza za bramę i bodaj, czy nie był u Rydwina, choć to