Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Ot byłby kompan dla imć Grużewskiego! Ale wypada coś... Pomówimy przy wieczerzy. Idę już sobie. A... są i do ciebie dwa listy...
— Do mnie? — szepnęła hrabianka, biorąc z rąk podkomorzyny pisma.
Ta ostatnia szurgnęła nogami w stronę drzwi i dodała cicho:
— Tak, a z tych o jedno za wiele.
Emilja, nie bacząc na tę uwagę, roztworzyła szybko pierwszy list i, nim w głębi korytarza umilkł miarowy stukot laski oddalającej się podkomorzyny, już zdołała odczytać go, wchłonąć i już śladami słanych myśli pomknąć. Łatwem to było zadaniem. List ten pochodził od Marysi Mohlówny, ukochanej siostry matczynej, a Emilji najmilszej powierniczki i przyjaciółki. List ten do tajników serca hrabianki sięgał, przeczuciem ogarniał wszystkie jej tęsknoty. W jednem tylko grzeszył, gdy słowa otuchy niósł, gdy krzepić usiłował, gdy samemu sobie gwałt zadawał, gdy sprzymierzać się chciał z podkomorzyną, z Dowgiałłowa, z Gasparami.
Emilja atoli wybaczała Mohlównie tę zdradę niewinną. Wybaczała tem skwapliwiej, że wyrazy, któremi siostra matki nakłaniała ją do życia światowego, do małżeństwa, do pójścia utartemi ścieżkami posażnej panny, do wyrzeczenia się smętków, które jeno zatruwają, jeno dręczą, do pojednania się z rolą, wskazaną przez los damie, dziedziczce możnego rodu, kobiecie, że wyrazy te brzmiały zawsze tak nieśmiało, tak chropowato, jakby własnym przeczyły głoskom, jakby własnego sromały się znaczenia.
Mohlówna była tym medykiem uczonym, który wszystkie odgadł cierpienia, ogarnął całą mękę chorego,