się po brzegi, na piąty zawrzała takim zgiełkiem, taką ciżbą, że ledwie można było się do rynku przecisnąć, ledwie kąta wolnego dopytać. Ba, a lud tymczasem precz ciągnął jeszcze. Łańcuchy wasągów, wozów, wózków, koni, krów, wołów, trzody wszelakiej wlokły się nieskończonemi pasmami ku Iłłukszcie. Aż dziw, skąd się brały.
Iłłukszcianom ręce opadły. Przygotowania poczynione i w połowie nawet nie starczyły.
Zjazd ten, tak niesłychany, tak mnogi, najwięcej podobno dokuczył panu Błażejowi Onoszce, który na rynku, tuż podle ruin zamku, budowanego niegdy przez wojewodę Józefata Zyberga, a po śmierci tegoż zaniechanego, trzymał cale przednią gospodę.
Gospoda licho się opłacała panu Błażejowi, a raczej tyle się opłacała, ile podczas Morozdynia utargować się dało. Pozatem, trochę grosza na Trzy Króle, na drugi jarmark, cale ubogi, a dalej tyle akurat bywało zysku, że pan Błażej ze swą połowicą i dwojgiem drobiazgu miał łyżkę strawy, dzban piwa i dach nad głową. Morozdyń tedy rozstrzygał zawsze o dobrym lub złym roku pana Onoszki. Stąd gospoda pod zamkiem na Morozdyń sposobiła się, niby do batalji, a co w tym właśnie roku — już całą kampanję wywojować chciała. Pan Błażej bowiem nie tylko, że ze szczodrobliwości grafa Michała stajnie sobie podwoił, nie tylko, że cichaczem kamienia i cegły z ruin zamkowych na dolepienie dwóch izdebek gościnnych uszczknął, lecz co najważniejsze, do Ginteliszek, pod Telsze, do stryjecznego swego się odwołał. Ów stryjeczny w Ginteliszkach, co Pociejów byty, a na Górskich przeszły, za komisarza służył. Dziedziców pędzało po świecie. Imć komisarz na miejscu siedział, a że nie był z kamienia, więc bardziej od kamienia porastał. Kmiotków łupił politycznie,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/16
Ta strona została przepisana.