Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Więc ojciec, jej własny ojciec, w tak strasznem jest położeniu, gdy ona opływa we wszystko — Cha, i żyje myślą, że ona ma zadość, że ona nie cierpi! Winy. Któż bez nich? — Lecz gdyby były, gdyby istniały, jej nic do win ojca, jej prawo upomnieć się o niego, nie zezwolić, by w opuszczeniu pozostawał! Boże! a ona wątpiła, brak dość szybkiej odpowiedzi uważała za oziębłość!... A on, on tymczasem toczył z samym sobą walkę, pragnął... ale wzgląd na dobro dziecka rozstrzygnął. Myślał: wolej niech się sam dręczę, niżby ona miała ponure dni ze mną dzielić! — Żal do ludzi porze go! Stryj Gaspar — toż najgodniejszy człek! — Ale nie jej rzecz dociekać, co było między braćmi. Powinnością jej: iść za głosem obowiązku, za głosem krwi.. I pójdzie, pójdzie śmiało i nic, nic jej nie powstrzyma...
Z tem postanowieniem tego jeszcze wieczora zwierzyła się Emilja swej najbliższej opiekunce.
Podkomorzyna, na pierwsze słowa o hrabi Ksawerym, wyprostowała się, zacięła usta i stężała tak, w chłodem wiejącym, bezruchu. Lecz, pod tchnieniem gorących argumentów hrabianki, twarz staruszki złagodniała.
— Droższe mi są twe dobre intencje, niż moja gorzka racja. Powiedziałam ci, że możesz rozporządzać procentami twego posagu. Podziel je na dwie równe części...
Emilja chciała dziękować. Podkomorzyna nie zezwoliła.
— Nie mówmy o tem więcej, nie mówmy. Dasz adres Prószyńskiemu, a już on dopilnuje, by uchybienia w wypłatach nie było.
— Jeszcze jedna prośba, cioteńko. — Tę pierwszą wypłatę zawiozę sama do Wilna.
Podkomorzyna zbladła.