— Do Wilna, ty, ty chcesz do niego?...
— Do ojca! — odrzekła z naciskiem hrabianka.
— Ależ to niepodobieństwo! Dziecko drogie, porzuć ten niewczesny zamysł... Tam niema dla cię miejsca — słyszysz, niema! Zważ na pamięć matki! Przebaczyła mu! — Lecz z przebaczenia tego dla cię nic zgolą.
— Powinność nietylko materjalnej pomocy...
— Żadnej powinności! Ksawery stracił majątek, potargał wszystkie węzły. Dziesięciokroć razy usiłowano go ratować. Przepaść między wami. Pisze do ciebie! Lecz nie dociekaj pobudki!
Podkomorzyna długo jeszcze przekładała Emilji, by nie wystawiała się dobrowolnie na bolesne odczarowanie, aż pokonana uporem hrabianki, a bardziej widokiem jej przygnębienia, uległa.
Emilja chciała natychmiast wyjeżdżać. Podkomorzyna atoli zdołała wymódz, iż zaczeka bodaj na pierwszy mróz, na dróg wygładzenie.
Wzamian zaś, by niecierpliwość hrabianki zaspokoić, doradziła jej przesłać kilka słów odpowiedzi wraz z obligiem do wileńskiego bankiera.
Tymczasem, snąć mróz postanowił dopomóc Emilji, bo we dwa dni całą rozciecz jesienną zwarł i, dopiero sfolgowawszy nieco, aby śnieg miał czas grudę puchami wysłać, jął Dźwinę skuwać.
W tydzień niespełna przed dostatni dom pana radcy Prószyńskiego, położony tuż pod Górą Zamkową, w Wilnie, zajechała poszóstna, na saniach osadzona, landara, przywożąc hrabiankę Emilję i towarzyszącą jej, z woli podkomorzyny, Anetkę Prószyńską, córkę liksnańskiego zarządcy.
Państwo radcowie dwakroć uradowani, bo nietylko widokiem krewniaczki, lecz i zaszczytem goszczenia
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/166
Ta strona została przepisana.