Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Hm, niezawodnie, niezawodnie. Tylko, że, wobec cofnięcia wypłat, otrzymywanych dotąd przezemnie, oświadczenie hrabianki schodzi do zera...
Emilja mocniej zacisnęła kiście rąk na poręczy krzesła. Hrabia tymczasem mierzył leniwie krokami komnatkę i wciąż rozwodził się nad sprawą odebranego obligu.
Aż Emilja, ostatkiem sił broniąc się wyczerpaniu, zagadnęła chropowato.
— A prócz tego, co pan rozkaże powiedzieć córce?
— Prócz tego? — zdziwił się hrabia. — A no, że bardzo, bardzo... Ale zapomniałbym! Pisze mi, że chce tu przybyć! Otóż nie mogę... wyjeżdżam!... Więc nie trzeba by się trudziła... Są okoliczności, które mi nie zezwalają... Zresztą niema co wiele tłumaczyć, hrabianka wie zapewne więcej odemnie. Usłużnych wokół niej niebrak. Musiałem sobie życie jakoś inaczej urządzić... Wzrusza mnie, że pamiętała o obowiązkach względem ojca. Lecz na widzenie się przystać nie mogę. Jestem cierpiącym, lekarze wysyłają mnie na gwałt do wód... rozrzewnienie zaszkodziłoby mi... Kiedyś, w przyszłości, gdy wyjdzie zamąż, gdy będzie miała swój dom, nie uchylam się. Niech panna przedstawi to, z łaski swojej, hrabiance Emilji. Naturalnie delikatnie, bo nie chciałbym jej urazić. Co?
W tem miejscu oczy hrabiego spotkały się na mgnienie z oczyma Emilji i jakby ich palącym błyskiem rozgorzeć chciały, bo zaniepokoiły się w źrenicach, lecz zgasły wnet.
Emilja postąpiła ku drzwiom.
— I pozdrowienia najserdeczniejsze proszę odemnie!... Panna Prószyńska! Pamiętam ojca, pamiętam!...