I waćpannę pamiętam, tylko żeś wyrosła, ślicznieś wyrosła!... kłaniam!...
Hrabianka zachwiała się.
— Ależ, bo pannie coś jest!... Może utrudzenie?... proszę, niechże panna!... Co panna?...
Hrabia nie zdołał dokończyć, gdy Emilja, która znalazła oparcie na framudze drzwi, oderwała się od niej, rzuciła się w głąb przejścia, dosięgnęła kuchni i sionki, i, dobywszy się z dworku, skręciła w uliczkę.
Tu uszedłszy kilkadziesiąt kroków, zatrzymała się, chwyciła gwałtownie powietrza i, czepiając się, biegnących wzdłuż uliczki, opłotków, jęła sunąć z wysiłkiem, a wlec się naprzód, naprzód.
Chwilami, brnące w śniegu nogi, odmawiały Emilji posłuszeństwa, chwilami grzebień opłotków ucinał się, pozbawiając hrabiankę jedynej podpory, chwilami zdało się, że nie dobędzie się z zaspy, że zastygnie w omdlałym ruchu, że się nie podźwignie. Lecz gdy wyczerpanie miało Emilję ostatnim skuć łańcuchem, w bezwładnym mózgu hrabianki buchał płomień myśli i ten nowych jej sił użyczał, nową przejmował mocą.
Emilja zresztą nie ważyła widzenia się z ojcem, nie wypominała ani jego słów, ani roztrząsała jego racji i nie uczuwała ani żalu, ani goryczy, ani bólu, ani zawodu, ani smutku, ani odczarowania. Całą jej świadomością było, że bezdenna, przepastna otchłań, ściga ją, zagarnia a całem pragnieniem ów płomień myśli, wołający ku niej, by uchodziła, by ratowała się, by szła naprzód, byle prędzej, byle coraz dalej od tej paszczy czarnej, potwornej, od tej ciemni śmiertelnej.
I hrabianka szła, nie bacząc, że mija ulicę za ulicą, że kluczy po zaułkach, że wchodzi na zbocze wzgórza zamkowego, że błądzi śród sosen antokolskiego lasu, że
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/172
Ta strona została przepisana.