Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/176

Ta strona została przepisana.

lżejby mi było samemu najokrutniej zażyć męki, niż panią oglądać zasmuconą.
— Wiem, żeś mi waćpan życzliw. Mówisz o nowinie promiennej. Dla mnie niema takiej, bo niema odzewu, niema echa w ogłuchłem sercu.
— W ogłuchłem! — podjął Juljusz. — Prawda, serce kobiety może i ma prawo być głuchem i bywa głuchem... lecz serce polki nigdy!
— Polki... Polki?! — powtórzyła przeciągle Emilja, jakby usiłując przypomnieć sobie znaczenie zapomnianego wyrazu.
— Tak... a tyle dla tego właśnie serca jest dziś wesela, tyle radości, że dość się ku nim zwrócić, aby pełną odetchnąć piersią, aby rozchmurzyć oblicze, aby błogosławić życiu, któremu danem jest takiego doczekać momentu!
Hrabianka rozwarła szeroko oczy.
Juljusz dalej mówił. Mówił cicho, nieśmiało, zawile, głos mu przygasał.
Emilja poglądała nań z zafrasowaniem, z natężeniem, daremnie próbując zrozumieć, co do niej mówił.
Nagle ciemne oczy Grużewskiego na węgle się rozpaliły, głos pełniej zabrzmiał.
Emilja poruszyła się niespokojnie.
Juljusz teraz jakby rósł, dźwigał się, mężniał olbrzymiał.
Hrabianka mocniej się weń wpatrzyła, niby na rozproszenie uroku, który ją naszedł, gdy wtem z rozlśnionych oczu Grużewskiego grom w nią uderzył i jednym zygzakiem błyskawicy rozdarł mroki, spowijające duszę Emilji.
Hrabianka porwała się z krzesła.
— Boże! Co waćpan powiadasz!...