Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/192

Ta strona została przepisana.

gościem i pożądanym gościem, bo za każdym razem zwoził nowiny, bo pani podkomorzyna z prawdziwem rozradowaniem poglądała, jako do wczoraj jeszcze pełna rozwichrzenia lekkiego postać młodzieńca w oczach mężniała, na stal się urabiała w ogniu haseł ziemi. Grużewski nadto był dla pani podkomorzyny wcieleniem jednego z tych serc, które biły pragnieniem czynu, był może jednym z tych, któremu sądzonem było ponieść sztandar, rączkami Emilki uszyty — więc tysiąc przyczyn, aby w Liksnie dobre znalazł przyjęcie. A nadto, widząc, z jaką niecierpliwością wygląda przyjazdu Grużewskiego Emilka, z jakiem wita go ukontentowaniem, jak skwapliwie wyczekuje odbycia z nim, na uboczu, dłuższej rozmowy — pani podkomorzyna o daleko bliższej myślała konspiracji. Raz nawet, nawiązując przesłankę do ładunków, które z Juljuszem układała w skrzyneczki, pani Zybergowa napomknęła coś o niebezpieczeństwie wybuchu, zgoła łatwego dla nagromadzenia tylu palnych materyj w rękach tak palnych istot, — lecz Emilka uśmiechnęła się w odpowiedzi z tak szczerem zdumieniem, że oczywiście nie zrozumiała intencji. Grużewski wzamian głowę pochylił i pokraśniał. Pani podkomorzyna poczytała to za dobrą wróżbę i, aby jej niepłoszyć, poprzestała na tej uwadze.
Życie w Liksnie, choć i przy rewolucyjnych kłopotach i odgłosie politycznych i wojskowych kalkulacyj, znośnie się układało. Pani podkomorzyna takiego nabrała gustu do militarnej sztuki, a takiego dla horoskopów dyplomatycznych rezonu, że sama sobie się dziwiła.
Wieczór w wieczór teraz, przy kominku, rachowała armję Dybicza, opierała ją plecami o Bug i Niemen i brała we dwa ognie. Wieczór w wieczór, w zaciszu