— Lub wziąć przykład bliższy — wmieszała się niespodziewanie hrabianka Emilja — z greckiej walki oniepodległość, z walki wczorajszej. Wszak męstwo i poświęcenie Bobeliny były podobno najtęższym bastjonem Missolunghi.
Podkomorzynie serce czegoś się ścisnęło.
— Kochanie moje, nie przeczę, jawią się i jawiły w dziejach rozmaite amazonki czyli bohaterki, ale... ale te najczęściej los... to jest przypadek wiódł, bo niekobieca rzecz sławy wojennej szukać, niekobieca...
— Prawda cioteńko, — lecz my też nie mówimy o tych, które, dla wywyższenia własnego, dla zawadjactwa, oręża się imają, lecz o tych, których calem pragnieniem jest ofiara, jest myśl niesamolubna, wielka, które moc czerpią z gnuśności mężów...
— Dziewica Orleańska — dodał Cezary.
Twarz staruszki szkarłatem się okryła.
— Bajesz, waćpan, bajesz! Toć mieszasz do cale błahej dyskusji posłankę Stwórcy, wybrankę Boga samego!
— Tak, sto razy tak! — podjął żywo Cezary. — Lecz czyż wolno nam nie ufać, że i nam ześle podobną wybrankę!
— Wolejby nowego pana Czarnieckiego! — ucięła z rozdrażnieniem podkomorzyna i, porwawszy za laskę, wyszła z komnaty.
Od tej chwili pani podkomorzyna posmutniała, zaniechała swych, jak je nazywała, „rewolucyjnych turbacyj“, a jeno pilniej, niż przedtem, dopytywała się o to, co czyni Emilka, jeno, gdy ta ostatnia, chcąc nagrodzić staruszce dłuższe osamotnienie, serdeczniej do niej się tuliła, oczy podkomorzyny łzami zachodziły, a drżące jej palce cisnęły kurczowo dłonie hrabianki.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/194
Ta strona została przepisana.