Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/196

Ta strona została przepisana.

dzie, zmaga owe trzy czarne kolumny i o tem, jako wartownicy widzieli o północy rycerza na białym koniu, przelatującego z Ostrej Bramy na katedrę wileńską, i jako tym rycerzem był sam Święty Kazimierz, umiłowany patron i orędownik. Do tych powiadań niebawem przyłączyły się inne o zbliżaniu się znów tych bardzo dawnych a serdecznych czasów, o których najstarsi wiekiem, niby o bajce za chłopięctwa, od dziadów słyszeli, a które jasności i dobroci wszelakiej tyła przysporzą, iż chłop w chłopa, kmieć w kmiecia, żmujdzin, Litwin, Łotwak, Lipek, a choć sobie żydzię pejsate, niby kożucha na wiosnę, tako biedy i mizeractwa się zbędzie, byle jeno krzynę do kupy się wziąć a społem barami dźwignąć. W czem niemasz trudności, bo lud koroniarski akuratnie, takuteńko uczynił i chodzi sobie już w tyłem bogactwie, iż pana od chłopa nie odróżnisz, ile że razem pod ramiona się wodzą. Koroniarze pierwsi i gracko się uwinęli, bo takie ich prawo. Organista zawszeć bliższym jest ołtarza. Koroniarze zaś właśnie wszystkiej ziemi ludzkiej klucz-wójtują.
Był koniec lutego. Pani podkomorzyna Zybergowa od dwóch tygodni gotowała się co dnia do zamierzonego wyjazdu z Emilją do Antuzowa, do Gasparów, i co dnia daremnie wyczekiwała powrotu hrabianki z wycieczki do Łużek, do pani Apolinary z żabów, matki Cezarego i Władysława dusiackich. Nadomiar, po wyjeździe hrabianki, zgiełkliwą dotąd Liksnę taka cisza zaległa, że ani rady sobie dać, ani czem niepokój uciszyć. Pan Cezary nie pokazywał się, Marynia Mohlówna znaku życia nie dawała z Imbrodów, pan Adam krasławski gdzieś za Lucynem bawił, Szlosberg milczał, nawet Grużewski, gość niezawodny dotąd, przepadł bez wieści.
Podkomorzyna już rady sobie dać nie mogła z nie-