Macie go, pociotka sobie wyspekulował! Ani ławy! Pewnie, że, co lepsze, to zajęte, aleć kąt musi się znaleźć. A co na jutro, cały alkierz się wyklaruje!
— Bóg zapłać — nam wiele nie trzeba.
Pan Błażej oficerów do izby gościnnej zaprosił, ordynansom kazał tłumoczki znosić, a sam skoczył do kuchni, spędził dziewki i z niemi na poddasze, do komórek, jął co tchu dla nowoprzybyłych mieszkanie gotować.
Pani Błażejowa, zajęta w izbie gościnnej, jeszcze zmiarkować nie zdołała, jacy to oficerowie rozsiedli się za stołem, pod oknem, gdy pan Błażej już zdołał komórki conajprzedniejszym dobytkiem przystroić, betami conajmiększemi zasłać a zgoła dostatnie pokoiki przygotować. Sprawność pana Błażeja potrafiła nawet i tego dokazać, że wszystkie gościnne izdebki musiały się złożyć na zaopatrzenie zaimprowizowanych pokoików. Jedna izdebka dała stół, druga stolik, trzecia kopersztych, czwarta poduszkę, piąta stołek. Tu i ówdzie protestowano, tu i ówdzie burzono się na zabieranie z pokoiku użytecznego przedmiotu, lecz imć Onoszko ani zważał. Wpadał, niby filistyn, porywał zdobycz, rzucał na odchodnem „zaraz odniosę!“ — i zmykał na poddasze.
Pani Błażejowa, zwabiona czynionym przez męża hałasem, podreptała na górę, do komórek, i aż krzyknęła ze zdumienia.
— Błażeju! a ty komu taki pałac...?
Imć Onoszko porwał babę w pół, zakręcił i wrzasnął jej do ucha.
— Dwóch prawdziwych „hułanów“ z Warszawy!
— Hułanów! Oszalałeś! A gdzież my, gdzież my się podziejemy!?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/20
Ta strona została przepisana.