Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/203

Ta strona została przepisana.

raptem i strzelców dworskich nie było widać. Wzamian, kiedy Liksna zdawała się w coraz większem milczeniu się pogrążać, sąsiadujący z nią, bór owsiejowski raptem ożywił się i zagadał tak dziwnemi odgłosy, jakby dzień w dzień obława z naganką w nim hukała ze strzelb, jakby w łonie boru sto młotów dzwoniło w stal. Mieszkańcy okoliczni podczas ani zważali na owo ożywienie się boru, nawet nie postrzegli, iż zwierzyna pomykała gromadami, ani próbowali dociekać, czemu ładowne wasągi skradają się pod noc ku lasowi, ani pytali, poco grafianka Emilja co i raz rwie bądź saneczkami, bądź wózkiem do boru, dlaczego bór owsiejowski stał się miejscem ulubionych wycieczek i starego zarządcy, i jego córki, i kluczwójta, i samego księdza proboszcza. Lud, bo okoliczny już z natury niemowny był i nieciekawy.
Jeden tylko strażnik ziemski, który w Magdzie, tuż, mieszkał, czegoś się zatrwożył. Ale, że był człekiem osiedziałym zdawna, tedy, póły kluczył około boru, póty wypytywał się o to, co się w „Ausiejouce“ dzieje, aż, z udręki wielkiej, poszedł, do zarządcy sumitować się a radzić, czyli ma, według rozkazu asesora, donieść, iż się w boru Polska buduje, czyli nie. Lecz ponieważ pan Prószyński okrutnie go zekpał, tedy strażnik, z lipków był, tak na ambił wziął, że tego samego dnia jeszcze zniknął w ciemni owsiejowskiego boru.
Ten drobny atoli wypadek stał się przyczyną nielada popłochu i zamieszania. Nie każdego bowiem z ciekawych, gadatliwych czy złych można było równie łatwo nawrócić, jak lipka-strażnika. Toć byle odzew mógł bór zdradzić, byle wyraz niebaczny sprowadzić doń dyneburski garnizon. Niechybnie było już komu stawić czoło, lecz przecież nie na to formowano oddział,