zwaństwa, sromałem, gdyż nie roszczę prawa, aby, po za mną, nie było światlejszych sądów, tęższych serc.
Hrabianka nic nie odpowiedziała. Juljusza rozgoryczenie naszło.
Nigdy nie była dlań tak chłodną, tak obojętną, jak dziś, nigdy jeszcze tak mało uwagi mu nie okazała, tak mało salonowej bodaj uprzejmości. Dręczy ją troska... a jego-ż czy nie dręczy? Od miesiąca spocznienia sobie nie dał, pół Litwy zjeździł, niczego nie zaniedbał, żadnego niebezpieczeństwa się nie uląkł, żadnej ofiary. Walczył z nieufnością, z oziębłością, z niechęcią do jego młodości, walczył, krzepiąc się przeświadczeniem, że gdy tu, do Liksny, dotrze, tu nareszcie znajdzie chwilę dobrą, która mu nagrodzi wszystkie trudy, wszystkie zabiegi. Nagrodzi? Tak, boć za nagrodę dotąd miał sobie odzew hrabianki, jej ciekawość dla rozwijanego działania, jej radość z każdego pozyskanego stronnika, każdego ochotnika. Niecierpliwość ją zdejmuje, szarpie ból na okazji marnowanie. A jemu-ż nie doskwiera, nie spędza snu? Cha, przecież stokroć łatwiej byłoby mu pójść za ulubionemi marzeniami chłopięcemi, któremi napełniały go opowiadania rodzicowe, z czasów, gdy imć pan Jakób Grużewski chodził w pełnej szarży generał-majora wojsk litewskich. Przecież nie jemu zbywa na odwadze, nie dla siebie dał pierwszy krok marszałkowi... Emilja sama godziła się, że tak należało uczynić... A dziś, a teraz...
— Wybacz mi waćpan, nie bierz za złe, trudno zawładnąć rozterką...
Juljusz spojrzał ku hrabiance i utonął w głębiach jej oczu.
— Ależ pani...
— Byłam niesprawiedliwą, nie pamiętaj mi waćpan.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/210
Ta strona została przepisana.