Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Ja nadewszystło, mościa hrabianko; ale ani myśli, ani myśli... Pan marszałek może już powrócił...
Emilja skrzywiła się pobłażliwie.
— Ach, tak. Więc, w każdym razie, do zobaczenia w Antuzowie. O ile waćpan sam nie mógłby przybyć, dobrze byłoby wyprawić zaufanego. Cezary niewątpliwie dotrzyma przyrzeczenia.
— Hrabia Cezary ma mnie uprzedzić.
— I waćpana również? Słyszałam o Strawińskim i Bilewiczach. Szczególniej o Strawińskiego idzie, boć to w Rosieńskiem ten, na którym polegać można...
Grużewski pochylił w milczeniu głowę.
— Tak — dodała hrabianka, — bo w momencie stanowczym trzeba wielkiego hartu, wielkiej determinacji, aby nie dopuścić do wahania się, do szukania przyzwolenia powiatowego dygnitarza.
Juljusz pobladł. Emilja wyciągnęła doń rękę, lecz, uczuwszy dotknięcie żarem tchnących ust Grużewskiego, wysunęła ją szybko z ujęcia.
— Żegnam waćpana! Proszę pamiętać o Antuzowie. Da Bóg, że tam jaśniejsza chwila nas czeka...
Juljusz wybełkotał kilka słów pożegnania.
Emilja skinęła uprzejmie i postąpiła ku drzwiom bocznym, lecz równocześnie za drzwiami, wiodącemi do antykamery, rozległ się zgiełk pomieszanych głosów.
Hrabianka przystanęła i spojrzała niepewnie ku Grużewskiemu, jakby odeń wyjaśnienia się spodziewając, Jujusz milczał, ze wzrokiem utkwionym w ziemię, głuchy, osłupiały.
Zgiełk tymczasem wzmagał się, rósł, coraz silniejszym popłochem brzmiał.
Emilja rzuciła się ku antykamerze. Nim jednak