za borem. Za granicą pruską nam nic, bo pruska mość obojętność deklarował. Przycupniemy sobie w bezpieczeństwie, zmocnimy i wpadniemy od Połągi. Nie zdała mi się pruska gościna, ale Borysiewicz, co był i tę ostateczność przewidział, odebrał zapewnienie od komendanta z Kłajpedy. Idziemy tedy za granicę i hukamy jegrom na pożegnanie. Jegry utknęli w miejscu. Nasza wygrana. Naraz, z za lasu, cały sztab pruski wyjeżdża. Szwargoczą, witają nas, znów szwargoczą, z Borysewiczem paktują. Radzą nam nocować... Co tu mówić? Trzech godzin nie wyszło, a już, niby z przyjacielstwa, aby jegry granicy nie naruszyli, otoczyli nas, rozbroili, ograbili, z dobytku i popędzili do Kłajpedy. Tam zakuli w łańcuszki i zawieźli do Lipawy, na prezent dla kurladzkiego gubernatora... W Lipawie mnie, Giedryma i Borysewicza użalił się strażnik na odwachu. Wziął sygnet od Borysewicza i umknąć nam pomógł. A że pościg za nami szedł, więc rozpędziło nas. Ja na Nitawę aż się wlokłem; co tamci dwaj, nie wiem... I tak przepadło wszystko. W Lipawie mówili, że do Telsz zjechał Manteufel na śledztwo, że siła narodu ucierpiała i nadarmo! Cha, gdyby był Dowbor, nie czekając nas, zaczął w Telszach, nie poradziliby! A Dowbor miał niby i kniazia Giedrojcia, i Syrewicza i samego imć pana Jacewicza. Cóż więcej powiadać! Niedola jedna. Po żebranem musiałem, lasami musiałem. Na drogach wojska bez miary, lęk coraz większy... Myślałem, że gdzie natrafię na zbrojny oddział naszych, myślałem, że gdzie kto, przykładem chamstwa telszewskiego, się zawstydził... ani słychu...
Półnos umilkł i, jakby zmęczony blaskami, idącemi
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/216
Ta strona została przepisana.