Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/217

Ta strona została przepisana.

z płonących na kominku szczap, przymrużył swe posiniałe, obrzękłe powieki.
— Więc waszeć byłeś w Lipawie? — zagadnął raptownie Grużewski, przerywając chwilę głuszy.
Półnos rozwarł szeroko oczy.
— A jakże. Ośm dni na hauptwachcie, czy jak tam... A potem, drugi tydzień zeszło mi, zanim z mierzei lipawskiej się wydostałem na szczerą ziemię. Majsterek się znalazł, człek osiedziały... ten mnie ratował, inaczej nie poradziłbym. Szukali nas okrutnie. Lecz majsterek, czuj duch, wiedział, jak trawa rośnie.
— Nie słyszałeś waszeć o panu Staniewiczu?
Nieruchoma, stężała w bolesnem zamyśleniu twarzyczka hrabianki drgnęła zniecierpliwieniem,
— O panu Ezechielu z Pren? — Marszałku rosieńskim? Wiem, wiem, dobrodzieju, powiadali. Do Lipawy zjechał. Kontrabandy czekał... i cóż?... uwięzili.
— Marszałka Staniewicza?
— Mieli swoje prawo. Nieszczęście! Pan marszałek cały powiat czynił.
— Lecz waszeć się chyba mylisz!
— Powiadali i ci, którzy nie takiej wyprawy marszałkowi życzyli...
Juljusz podszedł do hrabianki.
— Pani daruje, ani chwili dłużej nie mogę pozostać, ruszam natychmiast!
— A... lecz skoro masz waćpan pewność, że Staniewicza niema....
— Więc tembardziej muszę pośpieszać!
— Słusznie — przyznała Emilja, nie zauważywszy nawet mocy, którą biła w tej chwili twarz Grużewskiego. — Strawiński i o tem wiedzieć powinien. Da mu