szczyznę, jeno trza kupą iść i wojować, bo wojna na całej Litwie ogłoszona!
Pisarzowi w głowie się zamąciło. Bełkotał coś i wybrnąć nie mógł.
— Nie słychać! — zawołano dokoła.
— Może pan pisarz na opłotki... niech gromada się dowie!
Dwóch najbliższych parobczaków podźwignęło imć Ciupajkę i na opłotki wzniosło.
Pisarz oprzytomniał nieco na tym piedestale.
— Tedy czego wam? hę?!
— Według wojny ogłoszenia!
— Mówiłem... z trzech dymów jeden rekrut, wedle woli pana grafa wybrany. A kto się do rekruckiego urzędu nie stawi, ten w dyby pójdzie. Taki przykaz od pana sprawnika!...
— Jakże bo!... Widzicie!... Tumani coś!... Gadałem wam!... Nie może być!... Sprawnickie się skończyło!... Pomieszanie jedno!... Zgadnij Jezu!... Co było, to i ostało!... — wykrzykiwano w tłumie.
Imć pan Ciupajko teraz rezonu nabrał. Brwi ściągnął i napomniał surowo:
— Ani mrumru, kiedy pisarz mówi! Zważać, chamy, na urząd, bo...
Lecz w tejże chwili jakaś garść porwała za kark Ciupajkę i rzuciła nim o ziemię.
Tłum zakołysał się na takową śmiałość, — lecz nim zdołał pojąć, kto ważył się tak dostojną osobę sponiewierać, na opłotkach ukazała się przysadzista postać jegomości o małych, płowych oczkach i wielkim, czerwonym, guzowatym nochalu.
— Chamy! — podjął z pasją jegomość. — Barany dusiackie! I cóż na mnie ślepie raczycie! Rodzonego
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/233
Ta strona została przepisana.