Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/235

Ta strona została przepisana.

— Niedoczekanie!
— Tylko, aby według wojny!?
— Krótka sprawa. Wojna jest. Wiara pod Warszawą na piękne się wzięła. Teraz kalkulujcie: czy wolicie czekać, aż was do rekruckiego urzędu napędzą, zaszyją w mundury moskiewskie i rodzonych prać zniewolą, czyli snadniej wam społem iść za Ostrobramską, za Rosieniami, na ustanowienie sprawiedliwości, jako Bóg przykazał a ksiądz proboszcz wyłożył. Przymusu niema! Komu łacniej, z pisarzem niechaj zostawa!
Tłum drgnął i wybuchnął groźnym pomrukiem.
Jegomość, z waszecia odziany, jakby w pomruku tym nowych sił poczerpnął, bo goręcej jeszcze przemówił. I przemówił tak, że do najtajniejszej bolączki każdemu trafił, że całą niedolę każdemu rozpowiedział, że wyłożył, i to akuratnie, co pod sercem dręczyło, a czego myśl przyćmiona chwycić nie mogła.
Tłum, pod ciosami słów jegomości, mocniej się zwarł, oddech przytłumił a rozbłyszczonemi oczyma zdawał się spijać z ust mówcy każdy wyraz.
Podczas w niepozorną, kusą postać jegomości jakowaś moc, zgoła niepojęta, wstąpiła, bo głos mu spotężniał raptem, nochal guzowaty a szpetny przestał z oblicza się nastręczać, a ramiona coraz bardziej nad pogłowie się dźwigały.
Trwało tak, aż jegomość czapę wzniósł do góry i huknął gromko:
Wysi, Wira eykiem!
Tłum zatoczył się, jak odurzony, i ryknął tysiącem głosów:
Wysi Wira!
Ale, zanim echo tego okrzyku umilkło, hen w od-