Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/238

Ta strona została przepisana.

Ciżba runęła na kolana. Spadły z głów i czapy i rogatywki. Strzelby i kosy ku ziemi się pochyliły, nawet konie, pozbawione jeźdźców, łby kłoniły, nawet garstka żydziąt, co z ciekawości wyległa, pod opłotkami przycupnęła a, z poza zdjętych grzecznie jarmułek, zezowała.
A tam, u wrót kościelnych, monstrancja drżała w powietrzu, a łunami swemi zdawała się spływać ku furkoczącemu u jej stóp sztandarowi, a jego lśniące, amarantowe zwoje muskać. A proboszcz, kapą otulony srebrzystą, krył za monstrancją niegodne swe oblicze, a pobielałemi wargami modlitwy szeptał.
Aż organista, a za nim bractwo, zaintonowało pieśń. Monstrancja znak krzyża nakreśliła i zawróciła w głąb kościoła, ku ołtarzowi, i cały pochód za sobą powiodła.
I kościół dusiacki zadrżał od pieśni, która, podjęta przez tłum na placu, cisnęła się ku niemu a coraz rozlewniejszemi falami biła o strop drewniany świątyni.
Proboszcz tymczasem ołtarza doszedł, monstrancję mu wrócił i na organistę skinął. Ten z kropidłem pośpieszył. Ksiądz ujął za nie i bęcnął wodą święconą po sztandarze, po ludzkiem pogłowiu raz i drugi, i z takim impetem, że, co machnął ręką, to obocześnie garść łez, co mu oczy pławiły, strząsał, iż trudno było rozeznać, które krople z kropidła, a które z proboszczowego płakania się brały.
Lecz ksiądz wnet pohamował się. Pierś krzyżem naznaczył. Ku ludowi się zwrócił.
Pieśń ucichła. Tłum skupił się dla baczniejszego chwycenia pasterskiego słowa.
Jakoż proboszcz już i ręce złożył na brzuszku i już wargami poruszył, lecz jeszcze wątku należytego nie znalazł, bo milczał długo. Wreszcie, sam własną nie-