Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/240

Ta strona została przepisana.

boki się ujęła, już poskoczyła przed muzykę i poderwała za wyśpiewującym jegomością:

Kaktas musu ne bus skustas
Ney żwangins gielżyniay!
O Sybiras wysad pustas
Neb grażos minijay!

Zapamiętały, morowy dyszkant Pociochy, niby gromem poraził mrowie. W czem nic dziwnego nie było, boć nie bez przyczyny już-ci ją dwa razy za czarownictwo pławiono w jeziorze dusiackiem. Ciżba teraz aż ugięła się, i, ledwie jednej zwrotce przebrzmieć zezwoliwszy, wybuchnęła za babą:

Wysi Wira eykiem, newale numesti!
Nepretieli musu, pakarop dawesti!

A w szeregach strzelców owsiejowskich zawtórowano chórem już po koroniarsku:

Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi włoskiej do Polski!
Za twoim przewodem, złączym się z narodem!

Zmierzch zapadał. Dusiaty precz zgiełkiem wrzały, jeno innym, bardziej sfornym, bardziej uchwytnym i bardziej rozrzuconym.
Plac przed kościołem opustoszał teraz. Uliczki wzamian, dworki, domki a chaty rej wodziły a huczały odgłosami rozpraw, sporów, pokrzykiwań, niezwykłej krzątaniny. Dwie kuźnie, choć przy niedzieli, otwarły swe wierzeje i w czarnem swem wnętrzu syczały skrami a dzwoniły młotami po jarzącej się stali. Przed karczmą kotłowało się od Luda. Co i raz jezdni przebiegali miasteczko a nawoływali ku przyzbom i podsieniom:
— Kto w Boga wierzy, ten pod pałac, za ogrodem!
Aż gdy niebo raźniej mrugnęło gwiazdami, a ognie,