rozpalone wdali, od strony alei lipowej, wiodącej ku pałacowi, czerwieńszemi buchnęły językami, miasteczko zaczęło ku tym językom ciągnąć gromadami i przy nich obozowiskiem zalegać.
Lecz tu już nie sami dworscy czekali z sutym poczęstunkiem, lecz i Buchowicz z Półnosem i garścią posesorów, którzy wnet przystąpili do formowania oddziałów, składania strzelby ze strzelbą, kosy z kosą, siekiery z siekierą, wyznaczania plutonom sierżantów, rozdawania kokard, wydzielania ładunków posiadającym broń palną, zaopatrywania ochotników w potrzeby żołnierskie, układania spisów imiennych a zaprowadzania ordynku wojskowego.
Praca duchem szła śród rozgwaru, śmiechu, ochoty a wiwatów, któremi witano nowoprzybywających wolontarzy. Dopiero kiedy strzelcy owsiejowscy wartami obstawili zbrojną gromadę, a babom, dziewkom, dziadom a drobiazgowi rodzonemu przystępu nie pozwalali do ojców, mężów, braci i synów, — wówczas, śród osieroconych, jakby pierwszy stęk zgrzytnął, jakby pierwwszy wiew tęsknoty ich tknął. Ale na krótko, bo ukazanie się granatowej, amarantem znaczonej a czarnem i potrzebami nakrzyżowanej świtki hrabianki Emilji, a z nią całego sztabu powstańczego, słabnący zapał spotęgowało, skrami sypnęło z ócz ledwie sformowanych szeregów, a osieroconym zagrzało serca.
A dopieroż kiedy hrabianka jęła ochotnika lustrować, każdym drobiazgiem się troszczyć, dla każdego z najpośledniejszych jędrne mieć słowo, a dopieroż kiedy militarny kunszt rozwinęła i rozkazami rzuciła! Toć nawet stary Desztrung, posesor a napoljoński oficer, który był z dwoma pachołkami konno, orężno, na pierwszy odzew zjechał, a któremu nie w smak były
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/241
Ta strona została przepisana.