niu, które Wiłkomierza sięgało, okopał się w Ucianie i tam postanowił czekać na posiłki z fortecy.
Emilja, ucieszona z rozproszenia niepewności co do Szyrmana, ani myślała tracić czasu na indagację jeńca i, poleciwszy starszemu ze Stęgwiłłów — który straż tylną, z kosynierów złożoną, miał trzymać, — aby oficera strzegł, ruszyła na czoło dźwigającego się oddziału.
Powstańcy, zagrzani wspomnieniem dowgielskiego zwycięstwa, żwawo szli, nie bacząc na noc zachodzącą i pluchotę, która znów się rozpadała. Ten i ów z mieszczuchów a waszeciów wyrzekał cichaczem na psie powietrze a dziwił się zawziętości chamstwa, co, jakby chcąc się nasycić błotem, obuwie zzuło i bosemi nogami po topniejącej grudzie cłapało. A przecież kolumna cale sporo posuwała się naprzód i pierwszą milę w ordynku przebyła. Na drugiej mili, pluchocie przybył wiatr zimny, wschodni do pomocy i, w ciągu dwóch stajań, tak zsiekł oddział, tak mu dokuczył i wilgocią, i ziąbem, że najwytrwalszym więzły nogi, grabiały ręce, że najżwawsi jęli odstawać i ład pochodu mieszać.
Na nic się nie przydała czujność hrabianki, która raz za razem na tyły zawracała, zachęcając do marszu, do wytrwania, — na nic wezwania Buchowicza, Stęgwiłłów, Godaczewskiego i Kuczewskiego. Nawet Półnos, który tuż obok skostniałej napoły Anetki Prószyńskiej wlókł się na dychawicznym dereszu, nie mógł strzymać się i bąknął do Emilji:
— Ani weź, miłościwa hrabianko! Gdzie tu o batalji myśleć, kiedy woda za kołnierzem bulgocze, a już do panewek, choć je za pazuchą niańczę, się dobiera!
— Musimy strzymać Desztrungowi... musimy zdążyć... inaczej kompanja nam ujdzie.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/249
Ta strona została przepisana.