Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/258

Ta strona została przepisana.

Najsprawiedliwszem zdało się hrabiance wziąć od niewolnika zaręczenie, iż walczyć nie będą z rewolucją i wolę im dać. Jeno, że narazie trzeba było jeńców zatrzymać parę dni, aby uniknąć przedwczesnych wieści o stanowisku i liczbie oddziału.
Na ten koniec zapadło postanowienie, aby jegrów do Dusiat panu Władysławowi pod straż odesłać. Ale juścić postanowienia tego nie można było stosować do oficera inżynierów, uwięzionego przez Buchowicza, na drodze z Uciany. Oficer znaczny wszak własnem poczuciem honoru dawał zupełną rękojmię.
W tej myśli hrabianka nakazała uwolnić z powrozów oficera, zaopatrzyć w odzież, nakarmić, zaczem stawić przed sobą, dla złożenia parolu i stwierdzenia go podpisem.
Kiedy jeńca wprowadzono pod strzechę, kędy mieściła się zaimprowizowana kwatera Emilji, ta, zajęta rozpatrywaniem ponownem papierów, odebranych oficerowi, skinęła na Stęgwiłlę, aby rotę przysięgi uwolnionemu odczytał. Gdy Stęgwiłło skończył, hrabianka odwróciła się ku jeńcowi, aby go zapytać, czyli deklaruje się dotrzymać słowa. Lecz zaledwie rzuciła okiem w stronę jeńca, zatrzęsła się. Jeńcem tym był Dallwig.
Równocześnie zmęczona, apatyczna twarz tego ostatniego zagrała przerażeniem.
— Więc to pani, pani tu! — wybełkotał po francusku baron — pośród, pośród tych szaleńców!...
— Pośród współbraci — poprawiła dumnie Emilja, odzyskując władanie.
— Na Boga! cóż za myśl desperacka mogła panią skłonić! Wszak cały ten bunt jest obłąkaniem, jest samobójstwem!... Od Królestwa odcina was armja... druga armja nadciąga od wschodu... Gdyby, gdyby nawet cud